niedziela, 28 września 2008

Rok minal

Nomad, Vagabond call me what you will.. Anywhere I roam, where I lay my head is home... Free to speak my mind anywhere... tak ale to bylo dawno temu, bo jeszcze w 1991, od miesiaca jest juz Death Magnetic. Niemniej jednak tekst piosenki swietnie oddaje przygotowania do kolejnego naszego wyjazdu. Alez ten czas szybko minal. Dopiero co pilismy piwo w Rotorua, skakalismy na bungy w Queenstown, jedlismy chinszczyzne w tajwanskiej knajpie w Macau (obrzydliwe jedzenie) a juz myslami jestesmy przy kolejnym wyjedzie. Wspomnienia ze strony http://dosmartinez.blog.onet.pl/ odsuwamy na bok i studiujemy przewodniki Peru, Boliwii i wysp Galapagos nalezacych do Ekwadoru.  Z tym studiowaniem to przesada, ja je ledwie przejrzalem. Myslalem ze Martinez przygotuje dokladny plan, ale po 3miesiacach jestesmy w lesie :-( Dobrze ze bilety lotnicze mamy kupione, jak rowniez wykupilismy sobie z Martinezem rejs statkiem po wyspach Galapagos. Wszystko jest jednak jakies chaotyczne. Pani Halina z Quito, ktora nam zalatwia  ten rejs i przelot na wyspy zamiast podac szczegoly, ogolnikowo napisala  w mailu  ze lecimy rano i wracamy po 5dniach wieczorem. Prezentuje dosc swobodne podejscie do tematu, az sie boje powiedziec latynoskie.
Dlaczego wogole Ameryka Poludniowa? hmm, tak wypadlo. W tym roku nasza wyprawa meskiego Klubu Kawalerow zostala skazona przez zenski pierwiastek. Po kilku dniach na Galapagos dolacza do nas Justyna, kobieta mi blizej znana odkad 11 lat temu powiedzielismy sobie przy swiadkach tak:-) Zazyczyla sobie atrakcji,  przygody, egzotyki i dlatego zamiast do Krynicy Morskiej jedziemy do kraju Inkow i  hiszpanskich konkwistadorow. Zeby bylo jasne, klub Kawalerow nie zmienia swojego statutu, jedynie udziela gosciny na czas wakacji:-) 
Startujemy 24pazdiernika, nie wiem jak z dostepnoscia do Internetu w krajach Ameryki Poludniowej, dlatego wiadomosci od nas moga nie ukazywac sie tak regularnie jak te z wyjazdu do Nowej Zelandii :-(